Dziś zajmiemy się częścią drugą - praktyką. Objawy i walka z tą chorobą, bo to uzależnienie można tak właśnie już nazwać, jak i moje własne doświadczenia. Jeśli chcecie wiedzieć, co doprowadziło mnie do stanu sprzed lutego 2015, czytajcie dalej.
Każdy z nas tak na prawdę lubi czasem usiąść i po prostu oddać się chwili przy ulubionej książce, z kubkiem gorącej czekolady, ciepłym kocykiem i... toną słodyczy obok. Nie wyobrażasz sobie oglądania filmu w kinie lub po prostu rodzinnego seansu bez stołu zapełnionego słodkościami? Przeżywasz właśnie rozstanie z chłopakiem, a jedyne wyjście to scena rodem z amerykańskiego filmu, czyli kubeł lodów, łzawy film i czekoladki?
To pierwsze kroki do tego, aby stwierdzić uzależnienie. Nie wierzysz mi, hm? W takim razie już za chwilę przetrzesz oczy ze zdumienia, a sumienie po prostu ruszy Cię z fotela.
Słodycze kojarzą nam się od urodzenia z czymś przyjemnym, bywały nagrodą, pocieszeniem i/lub zagłuszeniem złych emocji. Nawet pierwsze pokarm - mleko matki - ma słodkawy smak.
Kiedy je jemy podnosi się wówczas poziom serytoniny, znanej nam bliżej jako tzw. hormon szczęścia. Serytonina odpowiada za nic innego, jak za nasz dobry nastrój. poczucie szczęścia, stan relaksu, spokoju oraz pozytywne pobudzenie. Jej obniżony poziom natomiast towarzyszy depresji.
Słodycze uzależniają przedewszystkim fizycznie. Nasz organizm zaczyna kojarzyć słodycze, czyli bodziec, z reakcją jaką w nim wywołały - np. uczuciem chwilowej błogości, szczęścia w trakcie spożywania ciastka lub batona. Poprzez mechanizm warunkowania, organizm zapamiętuje je i w sytuacji napięcia, stresu, nerwów domaga się jakiegokolwiek pozytywnego bodźca. Kodujemy sobie w głowie i organiźmie ten przemiły stan i zaczynamy chcieć go odtwarzać, powoli stając się niewolnikami tegoż to cukru. Właściwie większość nawyków powstaje na poziomie skojarzeń, ale najgorsze są właśnie te, które sprawiają nam najwięcej przyjemności."nie jestem pięknością, ale zjem sobie czekoladkę, a co mi tam, od jednej nie utyję", "nie wyszedł mi sprawdzian, zjem sobie kawałek czekolady, będzie mi lepiej", "zakupy były udane, uczcijmy to wypadem do cukierni", "nic mi nie idzie, wynagrodze sobie to lodami" - takie wymówki są częste. Wiem to z autopsji i uwierz mi, kązdy znajdzie jakiekolwiek wytłumaczenie dla małego "coniecoś". Im większa frustracja i dyskomfort związane z niepowodzeniami życiowymi, niespełnionymi marzeniami, planami i smutkami dnia codziennego, tym większa potrzeba wynagrodzenia sobie jej.
Jakie są więc pierwsze objawy uzależnienia od cukru? Co powinno nas zaspokoić?
Pierwsze objawy to przede wszystkim silna ochota na słodką przekąskę, której nie umiemy sobie odmówić. Mało tego, jesteśmy gotowi przezwyciężyć wszelkie trudności, aby tylko ją zdobyć. Kobieta uzależniona od słodyczy jest w stanie w nocy pobiec w szlafroku na najbliższą stację benzynową po batonik czy przez godzinę przetrząsać każdy kąt w domu w poszukiwaniu czekolady Potrzeba zjedzenia słodyczy powoduje, że nic innego się nie liczy, wszystko inne musi poczekać. - Nieważne, że spóźnię się do pracy, szkoły, na ważne spotkanie, uczelnie czy umówione wcześniej spotkanie ze znajomymi, ale muszę zatrzymać się w najbliższej cukierni i kupić sobie jakieś ciacho, bądź stanąc w najdłuższej kolejce pobliskiego sklepu po batona. Kiedy ochota staje się nadrzędnym celem, nie jest już dobrze.
Czy osoba uzależniona może sama uporać się z tym problemem, czy bez specjalisty raczej nie da rady?
Są osoby, którym udaje się rozstać z nałogiem w pojedynkę, jednak to nieliczne przypadki. Dopiero pomoc specjalisty sprawia, że ten proces staje się szybszy i łatwiejszy, a także mniej bolesny Dzięki terapeucie pozbędziemy się uzależnienia w sposób odpowiedni, nie na zasadzie: „Od dzisiaj zero słodyczy!", lecz stopniowo, etap po etapie. Zawsze, można zrobić eksperyment, nim skorzystamy z pomocy specjalisty, i np. umówić się z samym sobą, że dzisiaj zjemy słodyczy o połowę mniej niż zwykle. Jeśli to się uda, jest szansa pokonania problemu bez interwencji z zewnątrz.
Jak wyglądają te etapy?
Pierwszy etap to uświadomienie sobie, że mamy problem. To bardzo trudne, bo wiele osób nie przyznaje się przed sobą, że nie ma nad czymś kontroli, wypiera to. Kolejnym etapem jest zrozumienie, jak ważną funkcję pełnią w naszym życiu słodycze. Po co je jemy, co nam dają, co chcemy dzięki nim osiągnąć? Paradoksalnie musimy zastanowić się nad korzyściami płynącymi z jedzenia słodyczy. Trzeci etap to zdanie sobie sprawy z konsekwencji objadania się słodkościami: przytyłam 15 kg, pogorszyła mi się cera, psują mi się zęby, wydaję na słodycze tyle pieniędzy, że mogłabym sobie za nie kupić wystrzałowy ciuch czy zafundować ekstra zabieg u kosmetyczki itd. Im dłuższą listę stworzymy, tym lepiej, bo będzie ona podstawą do budowania motywacji do rzucenia nałogu. Ważne, aby ta lista była indywidualna. Czwarty etap polega na wyobrażaniu sobie, jak moje życie będzie wyglądać po rozstaniu się z nałogiem: jestem szczupła, mam zdrowe zęby i więcej pieniędzy w portfelu... Kolejnym krokiem jest opracowanie, wspólnie z terapeutą bądź też samemu planu wyeliminowania słodyczy, ale nie natychmiast, lecz stopnio.
SPRAWDŹ NA PODSTAWIE TESTU CZY ABY NA PEWNO NIE JESTEŚ UZALEŻNIONY
Jeżeli masz za sobą wszystkie etapy podejścia psychologicznego możesz przejść do wdrążania walki w życie. Tutaj dam Ci kilka wskazówek na to, jak możesz pomóc sobie samej, w oparciu o moje własne doświadczenia. Dokładną historię opowiem wam już niebawem, teraz pokrótcce :)
Dokładnie w lipcu 2013 moje życie nabrało kompletnie innego tempa, jednak dużo wolniejszego. Tyb życia zdecydowanie siedzący, dom-szkoła-dom, a do tego poruszanie się tylko autobusami. To nie zrobiłoby mi tak wielkiej krzywdy, jak fakt, że jadłam tylko i wyłącznie ser, ziemniaki, białe pieczywo i pospolite, domowe obiadki (porcja przewyższała porcje mojego taty, który pracuje fizczynie na budowie).
Zaczął się rok szkolny w zupełnie obcym dla mnie miejscu, kraju z obcymi ludźmi, a wszyscy rozmawiali w obcym dla mnie języku, który słyszałam pierwszy raz w życiu. Wraz z rokiem szkolnym rozpoczęły się dla mnie problemy, które w późniejszym czasie zajadałam słodkościami. Kieszonkowe, które wtedy dostawałam od rodziców, było pochłaniane przez dzienne zakupy coraz to nowszych i pyszniejszych słodyczy, a co wtorek i czwartek pożerałam 2 bułeczki francuskie z czekoladą i lukrem, dość popularny przysmak dla dzieci w kafeteriach niemieckich. Brak regularności w posiłkach sprawiał, że ciągle odczuwałam głód, który mógł zaspokoić mój ulubiony batonik, a był nim knopers.
Przychodziłam ze szkoły głodna, zła smutna, rozczarowana. Wszystkie te emocje we mnie aż buzowały i by je zagłuszyć sięgałam po najbliższe pudełko z ciastkami. Doszło już nawet do momentu, że tata, z którym mam na prawdę wspaniałe relacje przez całe swoje życie, powiedział mi, że za chwile nie zmieszczę się w wejściu do mojego pokoju i będą musieli wymienić drzwi na większe.
Byłam zrozpaczona.. zawalił się dla mnie świat. Do tego dochodziły zakupy ubraniowe z mamą, gdzie z miesiąca na miesiąc przybywało rozmiaru. Za każdym razem kończyło się płaczem i pretensjami do rodziców.
W końcu zaprzestali kupowania słodkości, a ja kryłam moje niezdrowe, słodkie zakupy po szafkach, gdzie nikt nigdy nie zaglądał.
Nie ważne czy byłam głodna, pełna, zła, nerwowa, zestresowana, szczęśliwa, smutna, wesoła czy... ZNUDZONA, po prostu jadłam. Tak działa ten mechanizm. Najczęściej z powodu nudy szłam do kuchni, by trochę się "poruszać". Potrzeba jedzenia cukru sięgała już tego stopnia, że byłam wstanie nie iść na lekcje, by kupić sobie jakąś limitowaną edycje milki.
Aż pewnego pięknego dnia wróciłam do Polski, myśląc wtedy, że na stałe, co wiązało się z powrotem do ręcznej. Musielibyście widzieć minę moich trenerów na to, co zastali tego dnia widząc mnie.. Zaczęli wrednie dogryzać, że mam schudnąć, porównując mnie do ponad 100kg dziewczyny z mojej drużyny. Płakałam każdego dnia. Postanowiłam z tym walczyć, nieudolnie, bo negatywne komentarze działały tylko na moją niekorzyść. Zostawiłam to w spokoju i tyle, odpuściłam.
Wróciłam do niemiec. Przypomniał mi się mój stan, kiedy byłam w DE poraz ostatni. Totalna masakra. Podjęłam walkę! Mając ogromną motywacje, chęć udowodnienia sobie, a przede wszystkim ludziom, którzy w tamtym złym dla mnie czasie tylko mi dogryzali, że potrafię i zmienie swoje życie.
Udałam się po wsparcie do rodziców, którzy definitywnie skończyli z kupowaniem słodyczy, a jeśli były one w domu, to chowane z dala ode mnie. Założyłam sobie mój dzienniczek motywacyjny. Pisałam w nim wszystko to, co chcę osiągnąć, wklejałam zdjęcia, notowałam motywujące treści. Szukałam zamienników dla moich ulubionych słodyczy. Brałam pod uwagę tylko alternatywy dla tego, co jest dla mnie krótko mówiąc zakazane. Spędzałam dnie i noce nad stronkami z motywacją dla fit osób, a potem podjęłam się diety.. a o tym, jak wyglądało to dalej, napiszę osobnego posta.
Streszczając krótko i zwięźle.. Potrzebujecie wsparcia, źródła motywacji i przede wszystkim uświadomić sobie jak wielki jest problem. Potem będzie już tylko z górki. Notujcie każdy swój dzień, na koniec tygodnia sprawdzajcie, gdzie jest błąd i starajcie się w następnym go eliminować!
Mam nadzieję, że niektórzy zdali sobie sprawę jaki niosą na swoich barkach ciężar i to, że będzie on jeszcze cięższy z czasem.
Trzymam kciuki za was i liczę na to, że już wkrótce będę mogła być dumna z was, i tego co osiągnęliście, ile jest za wami.


Brak komentarzy :
Prześlij komentarz